Przepis na Szczęśliwe Życie: Naukowe Sekrety Dobrostanu – Psychologia Szczęścia

Mój własny przepis na szczęśliwe życie – czyli jak przestałam szukać i zaczęłam żyć

Pamiętam taki wieczór, chyba to była środa, kiedy siedziałam z kubkiem dawno wystygłej herbaty i bezmyślnie scrollowałam telefon. Wiecie, te wszystkie idealne zdjęcia, uśmiechnięte twarze, wakacje w egzotycznych miejscach. I nagle poczułam takie ukłucie w żołądku. Pustkę. Zadałam sobie pytanie, czy istnieje jakiś uniwersalny przepis na szczęśliwe życie, który wszyscy dostali, a ja jakoś go przegapiłam? Może był w jakiejś instrukcji obsługi człowieka, której nie doczytałam do końca.

To było totalnie frustrujące. Czułam, że gonię za czymś, czego nawet nie potrafię nazwać. To uczucie pchnęło mnie do szukania. Ale nie w internecie, tylko w książkach, rozmowach, a przede wszystkim… w sobie. I chcę się z Wami podzielić tym, co odkryłam. To nie jest jakaś magiczna formuła, ale może znajdziecie tu składnik, którego brakowało w waszym osobistym przepisie na szczęśliwe życie.

Czym w ogóle jest to całe szczęście?

Zanim zaczęłam cokolwiek zmieniać, musiałam zrozumieć, czego ja właściwie szukam. Trafiłam na mądre książki o psychologii i dowiedziałam się, że naukowcy, taki goście jak Martin Seligman, którego prace można znaleźć na stronach uniwersytetów jak choćby ten z Pensylwanii, mówią o dwóch głównych rodzajach szczęścia.

Pierwszy to takie chwilowe “wow”. Pyszne ciastko, dobra piosenka, komplement. Super sprawa, ale szybko mija. To jak zjedzenie fast foodu – na chwilę jest fajnie, ale nie zbudujesz na tym zdrowia.

Drugi rodzaj to coś znacznie głębszego. Starożytni Grecy mieli na to słowo: eudaimonia. To nie jest euforia, to bardziej takie ciche, głębokie poczucie, że twoje życie ma sens. Że to, co robisz, jest zgodne z tobą, z twoimi wartościami. Że się rozwijasz, realizujesz. I to właśnie stało się dla mnie celem. Zrozumiałam, że prawdziwy przepis na szczęśliwe życie nie polega na kolekcjonowaniu chwilowych przyjemności, ale na budowaniu czegoś trwałego.

Relacje, czyli dlaczego samemu nie dasz rady

Największą rewolucją w moim myśleniu było uświadomienie sobie, że żaden przepis na szczęśliwe życie nie zadziała w próżni. Kiedyś byłam taką Zosią Samosią. Myślałam, że muszę wszystko ogarnąć sama, być silna i niezależna. Aż do dnia, kiedy miałam naprawdę potężny kryzys. Nie pamiętam już nawet, o co chodziło, ale świat mi się walił. Zadzwoniła przyjaciółka. Nie dawała mi rad, nie mówiła “wszystko będzie dobrze”. Po prostu przyjechała, zrobiła herbatę i siedziała ze mną w ciszy.

W tamtej ciszy zrozumiałam więcej niż z dziesiątek poradników. Zrozumiałam, że bliskie, autentyczne relacje to fundament. To nasza siatka bezpieczeństwa. To ludzie, przy których możesz być sobą, z całym swoim bałaganem. Inwestowanie w te więzi to najlepsza inwestycja w siebie. Każdy dobry przepis na szczęśliwe życie w związku opiera się na tym samym – na byciu razem, nie obok siebie. To kluczowy element, bez którego cały przepis na szczęśliwe życie jest po prostu bez smaku.

Małe kroki, które robią wielką różnicę

Ok, teoria teorią, ale co robić na co dzień? Jak zbudować szczęśliwe życie krok po kroku? Zaczęłam od małych eksperymentów. Niektóre okazały się klapą, ale kilka z nich zostało ze mną na stałe.

Po pierwsze, wdzięczność. Wiem, brzmi banalnie. Też tak myślałam. Ale zaczęłam prowadzić dziennik. Codziennie wieczorem zapisywałam trzy rzeczy, za które byłam wdzięczna. Na początku było trudno i trochę na siłę. “Jestem wdzięczna za to, że kot nie zwymiotował na dywan”. Serio. Ale z czasem coś zaskoczyło. Mój mózg zaczął sam z siebie wyłapywać te małe, dobre momenty w ciągu dnia. Promień słońca na twarzy, uśmiech nieznajomej osoby, smaczna kawa. To jest chyba najprostszy składnik, jaki można dodać do swojego przepisu na szczęśliwe życie.

Kolejna rzecz to uważność, czyli mindfulness. Medytacja wydawała mi się czymś dla mnichów w Tybecie, a nie dla mnie, osoby, której myśli galopują non stop. Ale spróbowałam. Aplikacja w telefonie, pięć minut dziennie. Na początku to było pięć minut myślenia o liście zakupów, ale z czasem, z czasem nauczyłam się łapać ten moment bycia tu i teraz. To niesamowicie wycisza ten wewnętrzny hałas. To taka chwila, kiedy zdajesz sobie sprawę, że nie jesteś swoimi myślami. To mega odkrycie.

I ruch! Nie, nie musisz od razu biegać maratonów. Ja zaczęłam od spacerów i prostych ćwiczeń w domu. Znalazłam w sieci fajne zestawy, jak na przykład ćwiczenia Ewy Chodakowskiej, i to był strzał w dziesiątkę. Endorfiny naprawdę istnieją! Dbając o ciało, dbamy o głowę. To naczynia połączone. Zdrowa dieta też tu pomaga, nawet prosta owsianka na śniadanie czy zdrowe desery mogą być częścią tego planu. To wszystko razem tworzy solidne podstawy pod każdy przepis na szczęśliwe życie.

Pułapki na drodze do szczęścia

Ta droga nie jest usłana różami. Byłoby zbyt pięknie. Jest kilka poważnych pułapek, w które sama wpadałam wielokrotnie.

Największa z nich to porównywanie się. Wracając do tego mojego wieczoru z Instagramem… To jest trucizna. Porównywanie swojego bałaganu za kulisami do czyjegoś wyreżyserowanego spektaklu to najszybsza droga do poczucia się jak śmieć. Musiałam się nauczyć, że to iluzja. Teraz mój przepis na szczęśliwe życie zawiera obowiązkową dawkę cyfrowego detoksu i świadomego przypominania sobie, że każdy ma swoje walki, nawet jeśli ich nie pokazuje.

Kolejna pułapka to perfekcjonizm i ten wredny głos w głowie, wewnętrzny krytyk. Znasz go? Ten, co mówi “znowu zawaliłaś”, “jesteś beznadziejna”. Walka z nim jest trudna. Pomogła mi nauka życzliwości dla samej siebie. Traktowania siebie tak, jak potraktowałabym przyjaciółkę w podobnej sytuacji. Zamiast się biczować za błąd, mówię sobie: “Ok, stało się. Czego mogę się z tego nauczyć?”. To zmienia wszystko. To taka akceptacja, bez której żaden przepis na szczęśliwe życie nie ma prawa działać. Potrzebne jest wsparcie, czasem nawet profesjonalne, jak na stronie Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego można znaleźć wiele zasobów.

No i pieniądze. Klasyk. Czy dają szczęście? Tak, do pewnego stopnia. Dają bezpieczeństwo, spokój, możliwości. Ale pogoń za nimi jako głównym celem to ślepy zaułek. Sama kiedyś goniłam za awansem i podwyżką, myśląc, że to jest ten ostateczny cel, mój złoty przepis na szczęśliwe życie. I wiesz co? Kiedy to osiągnęłam, euforia trwała może tydzień. Prawdziwą, trwałą satysfakcję znalazłam gdzie indziej. Okazuje się, że istnieje przepis na szczęśliwe życie bez pieniędzy, a raczej bez stawiania ich w centrum wszechświata.

Twój unikalny przepis na szczęśliwe życie

Z czasem odkryłam też, jak niesamowicie ważne jest robienie czegoś, co cię totalnie pochłania. Psychologowie, jak choćby ten pan z ciekawym nazwiskiem Csikszentmihalyi (swoją drogą jego wystąpienia można znaleźć na TED), nazywają to stanem “flow”. To ten moment, kiedy malujesz, biegasz, programujesz, gotujesz… cokolwiek, i tracisz poczucie czasu. Jesteś tylko ty i ta czynność. Znalezienie takich aktywności to jak odkrycie kopalni złota. Mój indywidualny przepis na szczęśliwe życie musi zawierać czas na flow.

Więc jaki jest ten ostateczny przepis na szczęśliwe życie?

Nie ma jednego. I to jest najlepsza wiadomość.

Nie ma listy dziesięciu kroków, która zadziała dla każdego. To, co działa dla mnie, niekoniecznie zadziała dla Ciebie. Mój przepis na szczęśliwe życie to mieszanka świadomej wdzięczności, głębokich relacji, ruchu, który lubię, i pracy, która daje mi poczucie sensu. A także odpuszczania sobie, kiedy mam gorszy dzień.

Twoja receptura będzie inna. Może dla ciebie kluczowe będzie wolontariat, a może nauka gry na ukulele. Może samotne wędrówki po górach. Chodzi o to, żeby przestać szukać gotowca, a zacząć eksperymentować. Pytać siebie: “Co sprawia, że czuję, że żyję?”. I iść za tym głosem. To jest właśnie ten najlepszy przepis na szczęśliwe życie, jaki mogę ci dać. Bo to podróż, nie cel. Czasem wyboista, czasem pod górkę, ale zdecydowanie warta każdego kroku. To twój własny, personalizowany przepis na szczęśliwe życie.