Przepis na Szczęśliwe Życie: Kompletny Przewodnik po Dobrostanie i Samorealizacji
Mój przepis na szczęśliwe życie? To nie jest lista zakupów, to podróż.
Pamiętam, jak lata temu siedziałem z listą celów. Dobra praca, fajne mieszkanie, wakacje dwa razy w roku. Myślałem, że to jest właśnie to. Ten mityczny przepis na szczęśliwe życie, który wszyscy próbują nam sprzedać. A potem to wszystko osiągnąłem i poczułem… pustkę. To było cholernie frustrujące. Zrozumiałem, że goniłem za czymś, co nie miało ze mną nic wspólnego. Ktoś inny napisał ten scenariusz.
Ten tekst to nie jest kolejny poradnik z cyklu „5 kroków do wiecznej radości”. To raczej zapiski z mojej własnej, wyboistej drogi do zrozumienia, czym tak naprawdę jest dobrostan i samorealizacja. Może znajdziesz tu coś dla siebie, jakąś inspirację do stworzenia własnego, autentycznego sposobu na dobre życie. Bo uniwersalny przepis na szczęśliwe życie po prostu nie istnieje.
Rozmontowywanie mitu o szczęściu
Żyjemy w czasach, gdy szczęście stało się produktem. Przeglądasz media społecznościowe i widzisz uśmiechniętych ludzi na egzotycznych plażach, z idealnymi ciałami i idealnymi rodzinami. To ciśnienie jest ogromne. Myślisz sobie: „Co robię nie tak?”. Mnie to wkurzało. Próbowałem dopasować się do tego obrazka, ale czułem się tylko gorzej.
Z czasem dotarło do mnie, że są jakby dwa rodzaje szczęścia. Jedno to te fajerwerki – chwile przyjemności, dobra kolacja, nowy gadżet. To fajne, ale szybko mija. A drugie to coś znacznie głębszego. Poczucie, że twoje życie ma jakiś kierunek, że to, co robisz, jest ważne. Filozofowie od wieków się o to spierali, ale dla mnie to proste. Szczęście-fajerwerki to tylko dodatek. Prawdziwa gra toczy się o ten drugi rodzaj.
Ciekawa jest też definicja szczęścia w różnych kulturach. Na Zachodzie często gonimy za ekscytacją, podczas gdy na Wschodzie większą wartością jest spokój i harmonia. To pokazuje, że nie ma jednej, słusznej drogi. Szczęście to nie jest stan, który się osiąga i ma się go już na zawsze, to jest bardziej jak… no wiesz, jak dbanie o roślinę. Trzeba podlewać, dbać, czasem przyciąć suche liście.
Co na to nauka, ale tak po ludzku?
Żeby nie było, że to tylko moje wymysły, przekopałem się przez trochę mądrych książek i badań. Okazuje się, że psychologowie też się nad tym głowią, a ich wnioski są naprawdę pocieszające. Najbardziej uderzyło mnie to, że podobno aż 40% naszego poczucia szczęścia zależy od tego, co robimy świadomie. Nie od genów, nie od tego, czy wygraliśmy w totka. Czterdzieści procent! To ogromne pole do działania.
Jeden gość, Martin Seligman, którego można uznać za ojca psychologii pozytywnej, wymyślił taką fajną mapę, którą nazwał PERMA. To nie jest sztywny, gotowy przepis na szczęśliwe życie, ale raczej zestaw wskazówek, pięciu filarów, które można sobie po swojemu poukładać, żeby zbudować coś trwałego. To nie jest lista do odhaczenia, a raczej drogowskazy.
Moje osobiste podejście do filarów szczęścia
Zacząłem od małych rzeczy. Zamiast scrollować telefon zaraz po przebudzeniu, starałem się zauważyć coś fajnego za oknem. Śpiew ptaków, ciekawy kształt chmury. Banał? Może. Ale działa. To te pozytywne emocje, o których mówił Seligman. Kultywowanie wdzięczności, nawet za drobiazgi, zmienia optykę. To proste ćwiczenia na szczęśliwe życie i wdzięczność, które serio coś zmieniają.
Później zauważyłem, że najszczęśliwszy jestem, kiedy kompletnie o tym nie myślę. Kiedy grzebię w ogródku, próbuję złożyć ten cholerny mebel z Ikei albo pogrążam się w dobrej książce i tracę poczucie czasu. To jest ten stan, który mądrzy ludzie, jak Mihály Csíkszentmihályi, nazywają „przepływem” (flow). To jest właśnie zaangażowanie. Znalezienie czegoś, co cię tak pochłania, że zapominasz o całym świecie. To bezcenny element mojego przepisu na szczęśliwe życie.
A potem są ludzie. Kiedyś myślałem, że im więcej znajomych na fejsie, tym lepiej. Bzdura. Jedna szczera rozmowa przy kawie z przyjacielem daje więcej niż sto lajków. Budowanie dobrych, głębokich relacji, dbanie o nie, to ciężka praca. Zastanawianie się, jak zbudować szczęśliwy związek i rodzinę, to niekończąca się opowieść. To jest chyba jeden z najważniejszych składników, który jest w każdym… no, w każdej recepcie na dobre życie. Prawdziwe więzi dają nam poczucie bezpieczeństwa i przynależności, którego nic nie zastąpi.
Przez długi czas dręczyło mnie pytanie: jak odnaleźć sens życia i radość? Zawsze myślałem, że sens życia to coś wielkiego, jak ratowanie świata. A może sens to po prostu bycie dobrym dla sąsiadki? Pomoc kumplowi w przeprowadzce? Kiedy zacząłem wolontariat w lokalnym schronisku dla zwierząt, coś we mnie pękło. Zrozumiałem, że bycie częścią czegoś większego niż ja sam nadaje mojemu istnieniu wagę. Zaczęło do mnie docierać, że to co robię… że to ma znaczenie.
I na koniec – osiągnięcia. Ale nie te z pierwszych stron gazet. To, że w końcu udało mi się upiec chleb, który nie był zakalcem, dało mi więcej satysfakcji niż awans w pracy. Takie małe „sukcesy” budują nas bardziej niż myślimy. Nawet przygotowanie domowej wcierki z rozmarynu na włosy może być takim małym zwycięstwem. Celebrowanie małych kroków, nauka nowych rzeczy, to wszystko buduje poczucie sprawczości i kompetencji. To jest mój własny, mały przepis na szczęśliwe życie.
Praktyczne narzędzia, które naprawdę działają (przynajmniej u mnie)
Dobra, teoria teorią, ale co robić na co dzień? Mam kilka swoich patentów. Po pierwsze, ruch. Nie da się być szczęśliwym w głowie, jeśli ciało jest zaniedbane. Nie mówię o maratonach. Zwykły spacer, trochę ćwiczeń w domu. Zauważyłem, jak ogromny to ma wpływ na mój nastrój. To są te sekrety szczęśliwych ludzi naukowo udowodnione – dbają o swoje ciało. Podobnie z jedzeniem. Ułożenie sobie nawet prostej diety na tydzień może odmienić samopoczucie.
Po drugie, radzenie sobie z dołkami. Życie to nie jest bajka. Są dni, kiedy wszystko się sypie i jedyne, na co masz ochotę, to zawinąć się w koc i zniknąć. I to jest OK. Kluczem nie jest unikanie smutku, ale nauczenie się, jak sobie z nim radzić. Czasem trzeba po prostu odpuścić, czasem pogadać z kimś, a czasem po prostu iść spać. Budowanie odporności psychicznej to maraton, nie sprint. A kiedy już naprawdę jest źle, nie ma wstydu w szukaniu pomocy specjalisty. To element dbania o siebie, tak samo jak dbanie o złamaną nogę.
Wiele osób szuka inspiracji w lekturach. Istnieją świetne książki o przepisie na szczęśliwe życie, które zamiast gotowych rozwiązań, oferują perspektywę i narzędzia do własnych poszukiwań. To one pokazały mi, że każdy musi znaleźć własne sposoby na długie i szczęśliwe życie.
Podsumowanie? Nie, to dopiero początek
Nie dam wam gotowej receptury. Byłbym hipokrytą. Mój przepis na szczęśliwe życie będzie inny niż wasz. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze. To nie jest cel do osiągnięcia, tylko dynamiczna podróż. Czasem prosta, czasem pod górkę. Ważne, żeby iść. I rozglądać się po drodze, doceniać widoki, nawet jeśli czasem pada deszcz.
Pielęgnowanie pozytywnych emocji, budowanie relacji, szukanie sensu, docenianie małych osiągnięć i dbanie o siebie – to są składniki. Ale to ty jesteś szefem kuchni. To ty decydujesz o proporcjach. Może zamiast szukać w internecie odpowiedzi na pytanie „jak osiągnąć szczęście w życiu?”, warto zadać je sobie samemu? I zacząć pisać własny, unikalny przepis na szczęśliwe życie.